Dzień dobry!
Powoli wracam do świata żywych
przeczytałam pobieżnie co pisałyście, niestety nie mam czasu od A do Z wszystkiego nadrobić, a nie próżnowałyście...
Nie wiem od czego zacząć... Cofnę się do dnia porodu.
W środę i czwartek pojawiały się nieregularne skurcze, czasem co pół h, czasem trzy na 10min, więc postanowiłam jechać do szpitala. Na izbie przyjmuje mnie położna - mama mojego pierwszego chłopaka
Bada i mówi, że jest 3cm, ale że to nie prawdziwa akcja porodowa, no ale "będziemy dziś rodzić".
Marka wpuszczają, ale właściwie to nie powinni przez ten remont i grypę.
Dziękuję Bogu, że jest przy mnie. Położna mówi żartem, że ma zmianę do 19tej, ale tak długo się bawić nie będziemy i że mam czas do 15 (potem mi powiedziała, że żartowała wcale w to nie wierząc i myślała, że całą noc sobie pochodzę jeszcze!) Te słowa chyba mnie zmobilizowały...
Idziemy na górę, kładę się pod KTG, przez dłuższy czas zero skurczy! Robi mi masaż szyjki (boooooooooli!
), potem daje piłkę do skakania i pokazuje ćwiczenia takie, żeby rozwarcie szło. Skurcze nachodza coraz mocniej, z nimi rozwarcie postępuje błyskawicznie. Na 8cm idę jeszcze siusiu do WC (dla mnie to był szok, bo w Poznaniu kazali mi 3h przed porodem, a miałam wtedy 6cm, leżeć plackiem na łóżku). W kibelku nogi mi się uginają, ledwo dochodzę do sali. Do 10cm dochodzę klęcząc na kolanach oparta o oparcie łóżka, położna mówi, że mogę rodzić jak chcę - nawet stojąc, jednak wybieram pozycję na wznak.
I przychodzi najgorszy moment, skurcze parte bolą jak cholera, dla mnie to coś nowego, bo przy Jaśku jak miałam bóle krzyżowe parcie było już ulgą! Mała jest gotowa do wyjścia, parcie nie wychodzi mi, nie mogę odpowiednio oddychać wychodzi kawałek główki, dwa razy odpływam, po ocknięciu nie wiem gdzie jestem... Nie mam siły przeć... Dwie położne i lekarka walczą z moimi zaciskającymi się udami. Jedna do drugiej krzyczy, że nie daje mi rady, ja już nie mogę, nabieram powietrza, prę i nic, położna krzyczy: Ewka, bo dziecko udusisz... Prę i Mała jest na świecie. Nie krzyczy od razu... Pytam co się dzieje, za chwilę słyszę pierwszy płacz wyczekanej córeczki... Ulga...
Piszę to i płaczę.
Mała ważyła 4200g, 56cm, wielkość zrobiła swoje, że nie mogłam Jej urodzić. Dostała 5pkt., po minucie 9......... Ale słyszałam wielokrotnie komentarz, że pediatra, która Ją oceniała lubi przeginać w dół, inny lekarz dał by 8-9. Jakoś mnie to nie pociesza. Mam jakieś wyrzuty do dziś za brak siły w sobie... Mogłam prędzej Ją wyprzeć...
Chcę zapomnieć
Potem koszmar szpitala, brak odwiedzin, człowiekowi szaleją hormony, a nie może spotkać się z kimś bliskim, kto da wsparcie. W dzien gdy myślałam, że nas wypuszczą lekarz oznajmia na obchodzie: Robaka Ci wychodowali, zero wyjaśnień. dopiero potem okazuje się, że chodzi o groźną bakterię z wód płodowych, jest duże prawdopodobieństwo, że zarazili mnie tym w szpitalu, bo wynik był na 1+, czyli niezaawansowane stadium (tak w ogóle mówiłam mojemu ginowi, żeby wymaz robić przed porodem, uspakajał, że jest czas i nie zrobiliśmy, mam o to żal, bo to można było wyeliminować przed, w ogóle jakiś on dziwny, małe zainteresowanie wykazywał, chodziłam całą ciążę za grube pieniądze, a potem ma człowieka w d..) Dostałyśmy antybiotyk i zaczęły się dni oczekiwania na wyniki... W szpitalu jeden dzień trwa jak miesiąc, coś okropnego, to jedzenie obrzydliwe... Uderzająca cisza, brak TV, radio... Walka z obolałymi, krwawiącymi piersiami, na szczęście "na dole" szybciutko się wygoiło, bo o dziwo przy tak dużym dzieciątku nie nacięli mnie nawet, tylko lekko pękłam, miałam jeden szew, który wczoraj położna mi zdjęła.
Wracając na chwilę do położnej odbierającej mój poród - brawo za nowoczesne podejście, za te pozycje, które mi pokazała, dla mnie to cud jakiś, że przyszłam ok 12 z małymi, nieregularnymi skurczami i 3cm i w 4h miałam dziecko przy sobie!!!!!
Od przedwczoraj w domku dochodzę do siebie. Wczoraj już autem jeździłam!
Walczę o pokarm, ale nie wiem jak to będzie. Teraz kiedy piersi się zagoiły, Mała chętnie ssie, moje cycki wiszą jak flaki... Powiedzcie co robić? Jem, piję te herbatkę z Hippa, przystawiam Małą, nie wiem co jeszcze mogę zrobić?! Przed porodem mówiłam,że będzie co ma być, a teraz na samą myśl o tym, że mogę zaraz stracić pokarm, płaczę...
Malutka jest spokojna, dużo śpi albo cichutko leży. Najchętniej zasypia przy cycku
Nawet jak je butlę, domaga się cycka i wtedy po paru cmoknięciach odpływa...
Jaś... Stał się nieznośny, ale myślę, że to również wpływ rozłąki ze mną na tyle dni w szpitalu (najdłuższe odkąd Go mam), każdą rozmowę zaczynał od słów wypowiadanych z wyrzutem: Mama, pojechałaś...
Siostrzyczkę traktuje z wielką czułością, ale czasem jak ktoś się zbliża do Niej, to krzyczy, odpędza, widać zazdrość, choć staramy się, żeby nic nie odczuł. Mam nadzieję, że Jego ogólny bunt i złośliwość niedługo miną.
To chyba tyle, już dość Wam tu zanudzam. Jeszcze raz dziękuję Wam za wszystkie słowa i kciuki za nas, dobrze wiedzieć, że ktoś nam dobrze życzy i myśli o nas!
Szczególne podziękowania dla Oliwii7 za Jej wielkie serce!!!A na koniec kilka fotek panny Tosi:
Ten post edytował Efi czw, 29 sty 2009 - 13:30