Dzięki za ten wątek !
Czytam, czytam i chłonę
I chyba dojrzewam do przeprowadzenia porządnych czystek w szafie (hmm... szafach...)
Na zakupy nie znoszę chodzić. Nigdy nie ma tego, czego potrzebuję i takiego jak sobie to wyobrażam. Kupuję więc to co jest i później leży w szafie... Albo kupuję coś pod wpływem impulsu, a później nie mam tego do czego założyć...
Mam swoje kochane ciuchy, które noszę, aż przestaną się do tego nadawać.
Mam swoje ulubione dżinsy - czarne rurki, właściwie powoli się robią szare, ale inne kupione po nich już tak nie leżą i źle się w nich czuję. A identycznych juz nie ma...
Mam ukochany trencz, w którym chodzę już 3 wiosny i 2 jesieni a w pozostałe pory roku nie mogę się doczekać aż będzie wystarczajco ciepło/chłodno na niego.
I Ulubiony żakiet, który pasuje do eleganckiej princeski tak samo jak do dżinsów i t-shirtu, ale przetarł się już, na szczęście w niewidocznym miejscu, więc mam nadzieję, że póki nie znajdę mu godnego następcy się będzie kupy trzymał.
Buty najlepiej płaskie - baleriny super, ale muszą być odpoowiednio zgrabne, wtedy nie czuję się jak w papciach
Nigdy nie miałam szczęścia do butów na obcasie, nie trafiłam na wygodne, albo chociaż znośne przez dłużej niż 3 godziny.
I chociaż to się ostatnio odmieniło - kupiłam sobie lakierowane czółenka na średniowysokim obcasie ( - impuls, chwila strasznie mi się spodobały - bardzo zgrabne są), które pokochałam - okazało się, ze mimo iż wyglądają na niewygodne to takie nie są. I teraz noszę je wszędzie tak jak mój trencz, do którego pasują rewelacyjnie.
Kiedyś za to miałam prosto
90 % czarnych ciuchów (widzę, ze nie ja pierwsza w tym towarzystwie) i glany przez prawie cały rok.
I chyba właśnie tym latom "w czerni" w konkretnym stylu, nad którym wiele się nie zastanawialam, zawdzięczam swoje ciuchowe problemy...