Karmię, karmię i skończyć nie mogę i sama już nie wiem, czy czekać aż mi dziecko dojrzeje i samo zrezgynuje (ale to może potrwać, że ho ho), czy może skończyć karmienie radykalnym cięciem?
Emilka jest piersioholiczką. Mąż "wyjechał" z sypialni 2 lata temu (ale na własny wniosek).
Otoczenie bynajmniej nie wspiera mojego karmienia od dawna, a od niedawna daje mi do zrozumienia, że to już normalne nie jest... (tak, nie umiem się nie przejmować, taki mam problem).
3 tygodnie temu zrobiłam dziecku odwyk od karmienia w dzień, tj. Emilka karmi się rano po przebudzeniu, i wieczorem do spania, plus w nocy.
W dzień w końcu zaczęła zasypiać z opiekunką... ale codziennie z mniejszym lub większym płaczem za mamą (mnie się serce kraje, bo ja w domu pracuję i słyszę...).
W weekendy nie ma mowy, żeby zasnęła z tatą (histeria). Więc muszę uspić ją ja.
Zaparłam się, że drzemka jest bezcyckowa, ale wygląda na to, że córka twardo walczy o swoje i usypianie staje się coraz bardziej problematyczne (do tego tak się ostatnio składało, że szła w dzień za późno spać, jak była zmęczona, więc to nie ułatwiało sprawy). A mnie jej łzy po prostu rozwalają....
Mam wyrzuty sumienia, do tego zaczynam wątpić, że to był dobry krok - nie chcę fundować takiego stresu dziecku!
Chodziło o to, aby po kolei kasować karmienia, ale po skasowaniu dziennego, to ja nie bardzo widzę możliwość kasowania pozostałych, tylko raczej radykalne cięcie, czyli zaprzestanie. A teraz po prostu mam wyrzuty sumienia, że po co dręczyć dziecko, bo widzę, jak ona reaguje... A jedno w tę, jedno w tę, to już chyba nie robi różnicy w ogólnym rozrachunku - tak czy owak, jak będziemy karmienie kończyć, to po prostu radykalnym odstawieniem (na które pewnie ja, może bardziej niż Emilka, nie jestem gotowa...)
W sumie zła jestem na siebie, że nie wiem, czego chcę - nie mam wsparcia co do dalszego karmienia, przerobiłam kiedyś jakąś awanturę z mężem na ten temat, powiedziałam mu, że to moja sprawa, od tego czasu tematu niby nie ma, a jednak... jest. Tzn. nie jest wałkowany, ale pytanie jakby "wisi w powietrzu", tylko nie jest werbalizowane, ale generlanie wszyscy dają mi do zrozumienia, że to już patologia karmieniowa jest. Z drugiej strony, po prostu gdzieś tam coś we mnie się buntuje przeciwko temu, żeby ją odstawić, skoro ona tego potrzebuje! No, mętlik mam po prostu....
Mam wrażenie, że odkąd Emi nie dostaje piersi w dzień, w nocy zaczęła odrabiać straty (nie tyle mleczne, co związane z bliskością?). Dziś np. przysysała się z 4x w ciągu 6h! I tak jest od jakichś dobrych 2 tygodni, a ja jestem coraz bardziej niewyspana... Do tego ssie z taką siłą, że czasami nie daję rady i muszę jej tą pierś zabrać. Wieczorem też mam wrażenie, że niby śpi, ale jednak na mnie wisi i nie mogę odejść...
Powiem szczerze... nie wiem co zrobić? Wrócić do cyckania według starego schematu (czyli rano, na drzemkę i wieczorem + noc) i poczekać jeszcze 3-4 miesiące? Nie wiem, czy dam radę jechać w obecnym systemie. a na odstawienie radykalne to nadal jakoś mnie nie stać (skoro nie mogę sobie poradzić nawet z tym odstawieniem dziennym)...? B
\oje się, że nie wyrobię jak będę miała zarwane nocki i zaryczane, zestresowane dziecko....)....
Coś tam jej ostatnio tłumaczyłam, że w dzień nie ma mleczka, bo jest już duża itd. No to teraz kilka razy dziennie słyszę, że one jest małym dzidziusiem, a przed spaniem jest po prostu płacz.
Wczoraj popłakiwała i ssała chyba róg poduszki, bo była totalnie mokra jak zasnęła. Dziś nie wyrobiłam po pół godzinie opowiadania bajek, śpiewania... przytulania i jej towarzyszących temu płaczów co chwilę i wyszłam z pokoju, chciałam, żeby mąż przejął inicjatywę. Tak się rozryczała, że aż dostała prawie spazmów.
Poradźćie, co byście zrobiły???
--------------------
...Past the deep troubled water / And the fears of the dark / There's a hill in the sunlight / For you to find harmony...