W sumie mam też podobnie jak Aluc. Nie ciągnie mnie do rzutów adrenaliny. Nigdy za tym nie przepadałam, a z wiekiem przepadam jeszcze mniej
Bo bezdrożach i wądołach polaziłam sobie w młodości sporo, normę wyrobiłam.
Za to postanowiłam nauczyć się wreszcie angielskiego, którego tak naprawdę nigdy się porządnie nie uczyłam, bo dwa lata lektoratu na studiach z nauczycielką - psychopatką trudno nazwać nauką
Przez te wszystkie lata, które mineły od studiów, angielski sam do mnie przycodził i nagle ocknęłam się, ze sporo umiem, ale jest to bardzo nieuporządkowane.
Zaczęłam chodzić na lekcje i mam z tego ogromną frajdę. Przede wszystkim dlatego, że uczę się w swoim tempie i nie wiszą mi nad głową żadne zaliczenia czy egzaminy. Nie znoszę zdawać egzaminów i po dyplomie obiecałam sobie, ze był to ostatni egzamin w moim życiu. Na razie się udało
Z nartami też jest dziwnie, bo jeżdżę w tej chwili tak dobrze, jak jeszcze nigdy w życiu - nawet te 20 lat i 20 kg wcześniej, kiedy byłam dużo sprawniejsza. Za to wreszcie mam sprzęt, z którym znalazłam wspólny język
"Smugę cienia" poczułam niedawno, kiedy zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze mam przed sobą sezonów narciarskich, w których sobie pojeżdżę
Pierwszy raz uświadomilam sobie, ze ta perspektywa przede mną nie jest bezkresna
I jeżeli to ma być tylko tydzień w roku (nawet w Alpach), to niestety: "Kruca bomba, mało casu !"
Ten post edytował Agnieszka AZJ czw, 11 mar 2010 - 11:32