Eksperymentem na dzieciach nie nazwałabym stosowania metod z "Jak mówić..."
Dla mnie w absolutnie osobistym odbiorze eksperymentem było to co robili moi rodzice: mama grała (i w dalszym ciągu to robi
) na naszych uczuciach. Jak chciała coś osiągnąć to wywoływała w nas poczucie winy. Ojciec nas tresował, musieliśmy robić co nam kazał. Potrafił zawołać nas z podwórka żebyśmy mu np. zrobili głośniej telewizor (no wtedy nie było pilotów...). Przykładów mogę mnożyć.
Efekty: długie sesje u psychologa aby:
- polubić siebie (mama sprwiła, że nie lubię być kobietą, ale też zadbała o to żebym mi obrzydzić mężczyzn - pamiętam obrzydzenie do dotykania
np. męskiej pidżamy przy słaniu łóżek)
- mieć samoocenę ponad poziomem zero (wszystko co robię to dno, zawsze inni robią/ wiedzą/ mają lepiej)
- nauczyć się cieszyć (jak cieszyłam się dzieckeim będąc to słyszałam- natychmiast przestań wariować, zachowujesz się jak... wstaw odpowiedni epitet)
- nauczyć się smucić (zdanie analogiczne jak wyżej)
Ja nie chcę tak, no ale jak? W codziennym zabieganiu NIESTETY zaczęłam powielać. Jak powiedziałam do zezłoszczonej i zapłakanej córki "jak ci przyłoże to będziesz miała powód do płaczu" to pobiegłam na terapię.
Zazdroszczę tym którzy nie muszą przestawiać gór by być "normalnymi".