coz moja historia jest dluga i dzieli sie na 4 czesci,z czego....zreszta po kolei...
mam teraz 29 lat,kiedy 1 raz zaszalam w ciaze mialam zaledwie 20...wiec slub bylismy razem juz 4 lata wiec nie bylo to dla nikogo niespodzianka i mialo byc tak pieknie...tydzien przed weselem zaczelam krwawic mial byc to okolo 7 ,8 tydzien...poszlam do lekarza ,lekarka po zbadaniu stweirdzila ze jest to zwykly okres i ze prawdopodobnie to nie byla ciaza...ale przeciez 2 testy wyszly mi pozytywnie..ona do mnie tak sie zdarza jest pani mloda..cale zycie przed pania...dala mi jakis zastrzyk,powiedziala ze on pomoze organizmowi sie oczyscic..bylam taka mloda i naiwna...
po okolo pol roku doszlam do siebie...i....zaczelam odczuwac przeogromna potrzebe zajscia w ciaze,czulam ogromny przyplyw uczuc macierzynskich...wiec zaczelismy sie starac,maz tez widzial ze pragnelam dziecka najbardziej na swiecie..potrzebowalam spelnienia jako matka...
po roku prob zaczelam podejrzewac ze cos jest nie tak,lekarze,przychodnie,w koncu dowiedzialam sie o wlsanialych specjalistach na slasku,wprawdzie to bylo okolo 70 km w jedna strone ale zdecydowalismy sie,leczenie bylo skompplikowane,czesto bolesne,trudne psychicznie,oczywiscie nieziemnsko drogie...teoretycznie nie bylo przeciwwskazan..jedynie moje narzady rodne (wewnetrzne)byly jakby po przebytym poronieniu ktore nie zostalo prawidlowo zakonczone tzn(nie mialam zabiegu wylyzeczkowania) doprowadzilo to do zrostow....
wiec operacja w celu udroznienia..nie wachalam sie..czulam ze niedlugo wszystko bedzie dobrze ze zaplonie we mnie ten plomyczek zycia ktory bedzie oswietlal mi droge zycia...
operacja byla trudna,dluga..potem rechabilitacja...wiele bolu ,cierpienia,poswiecen ze strony mojej i meza...
w koncu po jakims czasie poczulam sie inaczej jakby jakies swiatlo we mnie zajasnialo ,jakby jakies dobro i szceascie rozgrzalo moje serce...
wizyta kontrolna .i...pani lidziu to 7 tydzien...patrzylam na to malenstwo i plakalam z radosci,bylismy tacy szczesliwi ,po 4 latach prob,leczenia....cudowny plomyczek zaplonal...
jednak radosc nie trwala dlugo zaczelam plamic,trafilam do szpitala z diaghnoza..ablacja czyli czesciowe odklejenie sie kosmowki...szpital i lezenie przez okolo 2 miesiace...ciagly strach ,kilka krworokow...obawy,lekarze dawali male szanse...ale ja powiedzialam ze zrobie wsz by sie urodzilo..czulam juz wiedzialam ze to dziewczynka..natalka...tak mielismy dac jej na imie..lezalam praktycznie cala ciaze..na koniec 8 miesiaca urodzilam sliczna coreczke,zdrowa i kochana,dzisiaj ma 4 i pol roczku i jest dla mnie swiatlem nadziei i wszystkim co w zyciu wazne...
po 2 latach znow poczulam sie inaczej,zrobilam test,pozytywny,cieszylismy sie ze natalia bedzie miec towarzystwo...balam sie isc do lekarza od razu,jesli cos ma sie wydarzyc pomyslalam niech sie dzieje wola nieba...ale o dziwo wsz bylo ok...okolo 10 tyg poszlam do lekarza by potwierdzil ciaze ,potwierdzil ,potem usg...i...diagnoza zywcem z piekla...ciaza martwa...podobno nosilam ja okolo 3 tyg martwa ..to byl szok:( chcialam to potwierdzic udalam sie znowu na slask...znowu lekarze,usg i....nie ma ciazy mam 2 zdjecia jedno i drugie dzieli okolo 24 godziny,nie mialam plamienia krwawienia nic...co sie stalo z moja ciaza????lekarz stwierdzil zaburzenia hormonalne podano mi lek na wywolanie okresu...ale nikt nie pomyslam jak czulam sie wewnatrz,3 miesiace chodzilam ze swiadomoscia ze jestem w ciazy w ktorej nie bylam.lekarz chciala zrobic mi zabieg ,choc go nie potrzebowalam:((((((((( O CO CHODZI W TYM WSZ?????
minely kolejne 2 lata...rany zabliznione ,serce juz nie krwawilo tak mocno,praca,szkola,dom,obowiazki,malo czasu dla sieie..i nagle znowu to ucucie ciepla pod sercem...zaburzenia hormonalne pomyslalm..balam sie myslec ze to ciaza..ale to byla ciaza najprawdziwsza....
do 3 miesiaca bylo wsz w porzadku,potem wsz zaczelo sie psuc,temp 40 stopni nie wiadomo skad,potem plamienie...znowu odklejenie kosmowki...szpital ,leki,placz,znowu rozpacz,strach przed jutrem...po 2 tygodniach lekarze wypuszczaja mnie do domu z lekami..duphaston...nospa...lezenie...znowu temperatura 40 stopni ,drgawki...
znowu szpityal i krwotok..ale usg powiedzialo wsz w porzadku...radosc ,lzy szczescia...mijaly dni,lezenie kaprogest....zapalenie nerek,klopoty z ukladem moczowym...ciagle cos..bylam wyczerpana i coraz bardziej balam sie o dziecko...coraz mniej czulam to ciepelko pod sercem i czulam ze moj plomyczek gasnie....
((((( bylam bezradna...20 marca 2006 usg balam sie tego badania bo...czulam ze nie jest dobrze... brak pulsu...brak odruchow zycia...bardzo mi przykro slowa lekarza ktorego znam od lat docieraly do mnie jak przez sen,okrutny sen...to byl 17 tydzien,to nie mozliwe...odeszles odemnie miales miec na imie przemus:((( kocham cie i na zawsze pozostaniesz w moim sercu... dzisiaj minely 4 dni odkad sie dowiedzialam i 2 odkad go urodzilam ,jestem juz w domu ale moje serce jeszcze nie wrocilo...
jesli jest tu ktos kto wie jak pozbierac sie na nowo i zaczac zyc...prosze o kontakt na gg...czuje ze pewna czesc mnie umarla po raz kolejny a przeciez mam coreczke ,cudowna rodzinke ,meza musze dla nich jakos sie pozbierac....
POMUSZCIE..BLAGAM...
pewna ona z daleka....