Odchodząc trochę od stosunku do dzieci, ja od jakiegoś czasu nie wyobrażam sobie Świąt bez pasterki w moim kościele parafialnym.
Kościół mały, parafia kameralna, a na pasterkę (w przeciwieństwie do mszy w pierwszym dniu Świąt) przychodzą, rzec można, sami swoi i wiekszość obecnych w kościele to znajome twarze (często znane tylko z widzenia własnie w kościele, ale w jakis sposób swojskie
).
Co roku przeżywam to samo wzruszenie, kiedy w tym cichym i ciemnym kościele o północy zapalają się światła, śpiewamy "Dzisiaj w Betlejem" i księża wnoszą uroczyście figurkę Jezuska i kladą ją w przygotowanej wcześniej szopce.
Kazanie nie jest szczególnie błyskotliwe, ale jest osobiste, bo Proboszcz odnosi się w nim do tego, co się w naszej parafii wydarzyło od poprzedniej pasterki.
A na koniec ministranci na tacach roznoszą oplatki i, jak generalnie nie lubię sytuacji, które zmuszają mnie do dzielenia się opłatkiem z obcymi ludźmi, w tym momencie jest to naturalne. Na ogół jest tak, że się dzielimy nim z osobami, które stoją obok, a potem zaczyna sie wędrówka po kościele w poszukiwaniu sąsiadów i znajomych. Księża też schodzą do nas z opłatkami, więc jest okazja, żeby również im cos miłego powiedzieć, podziękować.
Pamiętam jak któregoś roku wracałyśmy z Anią z pasterki, mróz był spory, a mnie się juz spać chciało, więc szłam dość szybko. Ania nagle powiedziała: "Mamo, proszę, idźmy wolniej ! Bo jak wrócimy do domu, to już bedzie właściwie koniec Świąt. Potem to juz tylko jedzenie
"
Ania niedawno rozmawiała ze znajomym Grekiem mieszkającym w Londynie i tłumaczyła mu, dlaczego u nas najważniejszym dniem jest Wigilia, a nie 25 grudnia. Manos stwierdził, że Polacy są hipsterami, skoro obchodzą Świeta przed Świetami