październik 2007, szpital dziecięcy w Łodzi przy ulicy Spornej.
Przyjechaliśmy z przedłużającą się żółtaczką. Byliśmy tam prawie 2 tygodnie, a jak tam trafiliśmy to Szymek miał właśnie 2 tygodnie. Na miejscu okazało się, że Szymek ma dość wysoki poziom bilirubiny - naświetlanie. Wyszło zapalenie płuc i powiększona grasica. Dwa razy były robione rtg (zupełnie niepotrzebnie), chcieli jeszcze raz, ale nie pozwoliłam (potem okazało się, że bardzo dobrze). W ciągu tych dwóch tygodni Szymkowi znaleziono jeszcze kilka chorób - uszkodzenie wątroby (bzdura!), niedokrwistość (to akurat ok), bakteria w kupce (to też się zgadza). Ze względu na żółtaczkę Szymek był naświetlany. Zalecono nam tez karmienie mieszane - pierś na zmianę z butelką. Potem okazało się to zupełnie bezcelowe i bezsensowne. Lekarz prowadzący zalecił podawanie żelaza ze względu na niedokrwistość. Przepisana dawka była tak duża i miała być podawana tak długo, że w grudniu trafiliśmy z Szymkiem do drugiego szpitala.
grudzień 2007, szpital Korczaka w Łodzi przy ul. Piłsudskiego
Przywiozło nas pogotowie, bo Szymek miał krew w kupce. Okazało się, że podawana Szymkowi dawka żelaza (10 kropli) była końska dawką i mieliśmy szczęście, że Szymek miał tylko nitki krwi w kupce i nie dostał krwotoku. W szpitalu zweryfikowano wszystkie diagnozy z poprzedniego szpitala. Okazało się, że wątroba wcale nie jest uszkodzona. Grasica może być powiększona jeśli dziecko chorowało, a Szymek miał zapalenie płuc. Żółtaczka nie była aż tak poważna, żeby robić karmienie mieszane. W wypisie z "Korczaka" zalecono mi karmienie piersią (na Spornej dano mi odczuć, że lepiej byłoby dla dziecka, żebym przestawiła go tylko na butelkę. Wielu matkom tak tak zalecono i się niestety posłuchały. Ja w tym względzie byłam uparta.). Żelaza było tak dużo we krwi, że zabroniono mi już podawanie go. Pochwalono mnie też, że nie zgodziłam się na 3 rtg klatki piersiowej.
Co do warunków w obu szpitalach, to nie były one najlepsze.
Sporna - miałam szczęście dostać (za pieniądze) łóżko, bo na innych oddziałach były tylko małe kozetki. Nie było łazienki, tylko zlewy w kształcie wanienek dla niemowlaków. Musiałam jeździć do domu kąpać się. Lekarze dość mili, choć jak się przekonałam niekompetentni. Pielęgniarki - różnie. Na początku pobytu w moim pokoju był inkubator z wcześniakiem urodzonym w 27 lub 28 tygodniu. Oczywiście miał podłączoną ogromną aparaturę, która utrzymywała go przy życiu. Kacperek, bo tak miał na imię, cierpiał na bezdech i miał podłączony sprzęt mierzący ten bezdech. Nie pamiętam już dokładnie, ale ok. 100-120 było ok, a poniżej włączał się alarm. Którejś nocy włączył się (nie pierwszy raz) alarm. Zerknęłam na aparaturę, a cyferki zmieniały się w zastraszającym tempie. Nikt nie przychodził. Jak było ok 50, to pobiegłam do pielęgniarek (na końcu korytarza). W pokoju była tylko jedna, siedziała i piła sobie herbatkę. Jak powiedziałam, że alarm wyje, to powiedziała, że zaraz przyjdzie. Jak się wreszcie łaskawie ruszyła i dotarłyśmy do mojego pokoju, to sprzęt pokazywał już ok 20. Jak dojdzie do 0, to zostaje już tylko reanimacja. Jak pielęgniarka to zobaczyła, to tak się przestraszyła... Wyciągnęła rurę z tlenem i bezpośrednio przystawiła ją Kacperkowi do ust. Udało się, zaczął oddychać. Niestety, jego stan się pogorszył i na następny dzień zawieźli go na intensywną terapię. A wszystko przez tą głupią kwokę. Dobrze, że chociaż udało mi się wyciągnąć ją z pokoju.
Korczak - miałam już darmowe łóżko (ale to akurat na tym oddziale, bo na innych podobno dobrze, jak jest leżak). Była łazienka, więc wreszcie mogłam się wykąpać. Lekarze o***rzali równo rodziców za różne zaniedbania, ale chociaż nie ma zastrzeżeń co do kompetencji. Pani ordynator stwierdziła nawet, że spotka się z lekarzami ze Spornej i pogada z nimi o tych naszych błędnych diagnozach. Pielęgniarki ok.
--------------------
kuchanna.blogspot.com
Szymek 02.10.2007
Marcin 08.07.2009