Ostatnio wpadła mi w ręce książka psychologa rodzinnego Johna Rosemonda o tytule "Sześć podstawowych zasad jak wychować zdrowe i szczęśliwe dzieci".
Muszę się Wam przyznać, że lektura ta wciągnęła mnie razem z butami. Czytam w niej o sprawach, o których wcześniej nie zdawałam sobie w ogóle sprawy. Ale do rzeczy.
Oto fragment tej książki:
"Wydaje się, że im większe zmiany zachodzą współcześnie w sposobie wychowania dzieci, tym większe jest przekonanie, że są one właściwe. Współcześni rodzice próbują osiągnąć z dzieckiem jak najlepsze porozumienie w przeciwieństwie do naszych babek i dziadków, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że dziecko przede wszystkim potrzebuje, aby ktoś nim pokierował. Rodzic nie będzie w stanie właściwie kierować dzieckiem, jeśli jego energia będzie przede wszystkim skupiona na budowaniu "wspaniałego" porozumienia.
Współczesne mamy skaczą wokół własnych dzieci, starając się je uszczesliwiać. W przeszłości to dziecka uwaga była skupiona na mamie, która pragnęła przede wszystkim nauczyć go jak największej samodzielności. Współczesne mamy usiłują robić dla dziecka wszystko, co jest w ich mocy. W przeszłości mamy świadomie robiły jak najmniej, aby dziecko mogło się nauczyć, jak zadbać o siebie i rodzinę (wykonując różne prace domowe). Współczesne mamy są niczym służące dla swoich dzieci podczas ich wydłużającego się okresu dorastania. W przeszłości mamy miały autorytet i nakładały na dzieci obowiązki. Współczesne mamy są oddane swoim dzieciom po wieczne czasy, wierząc, że najlepsza mama to ta, która najlepiej służy.
A ojcowie? Idealny współczesny tata stara się być najlepszym kumplem swojego dziecka. Ojeciec w przeszłości miał autorytet i był nauczycielem. Dobrze się bawił z dziećmi, ale nie byli kolegami.
W przeszłości rodzicie zawierali związek małżeński. Intuicyjnie wyczuwali, że ich wzajemna relacja powinna być silniejsza, niż relacja z którymkolwiek z dziećmi. We współczesnej typowej rodzinie związek związek między rodzicem i dzieckiem jest mocniejszy niż między mężem i żoną, co tłumaczy rozpad wielu małżeństw po odejściu dzieci z domu.
Niestety wielu współczesnych rodziców zafascynowało się nowymi teoriami wychowania. Pięćdziesiąt lat temu, kiedy dominowały tradycyjne sposoby wychowania, dzieci same odrabiały prace domową. Obecnie mamy siadają do zadań domowych razem z dziećmi, wyreczając ich w większości z nich. Pięćdziesiąt lat temu dziecko rzadko odzywało się do rodziców w niegrzeczny sposób. Dzisiaj zdarza się to bardzo często. Pięćdziesiąć lat temu dzieci pozwalały sobie na wybryki, kiedy rodzice nie widzieli. Dziś dzieci zachowują się niewłaściciwe również na oczach rodziców."
Generalnie autorowi chodzi o to, że współcześnie rodzice bardzo często z własnej przyczyny nie mają w oczach dzieci autorytetu. Rodzice za wszelką cenę starają się być kumplami dzieci, więc dzieci traktują rodziców, jak kumpli z podwórka: bez należytego szacunku.
Chciałam Was zapytać co o tym sądzicie? Ja na początku nie byłam co do tego przekonana tak do końca, ale po przemyśleniu, po przeczytaniu cąłej ksiażki - zdecydowanie się z tym zgadzam..
Nie twierdzę, że powinniśmy wymagać od dzieci całowania w rękę za podanie talerza zupy. Ale faktycznie przez kumplowanie i rozpieszczanie robi się z dzieci życiowe niedorajdy. Choć oczywiście nie twierdzę, że dobre dogadywanie się z dzieckiem i posiadanie w jego oczach autorytetu to dwie wykluczające się rzeczy.
Pamiętam, jak kiedyś na powdwórku jakaś koleżanka zaczęła mnie przezywać. Rozpłakałam sie i poleciałam poskarżyć się mamie (miałam wtedy jakieś 6-7 lat). I mama powiedziała mi tak: "Jak sobie nie umiesz sama poradzić z dziećmi na podwórku, to nie chodź się do nich bawić". Byłam wtedy taka zawiedziona i miałam taki żal do mamy... Dziś wiem, że zrobiła wtedy najmądrzejszą rzecz jaką mogła.
Za moich czasów, kiedy w szkole dostało się pałę, to się w domu nie przyznawało, dopóki się nie poprawiło. A dziś nastoletnia uczennica wpada po szkole do domu i zwracając się do matki po imieniu mówi z uśmiechem, że głupi belfer dał jej pałę, na co matka, że i tak dla niej córcia jest najmądrzejsza i że ona to sobie pogada z tym głupim nauczycielem na wywiadówce.
Co myślicie o tym kumplowaniu z dziećmi i służeniu im?
Proszę tylko o normalną, grzeczną wymiane zdań - bez ironii, podtekstów i zygania do oczu. Chętnie poznam wszystkie Wasze opinie, Wasze za i przeciw.