Cześć
Stwierdziłam, że się wypowiem, chociaż chyba to, co napiszę, będzie się bardzo skrajnie różnić od wszystkich obecnych tu wypowiedzi... Ale chyba dobrze jest zawsze poznać wszystkie opinie i wyrobić sobie własne zdanie.
Otóż przeczytałam na ten temat bardzo dużo jeszcze w ciąży i dowiedziałam się, że mleko wytwarzane przez matkę ma więcej wspólnego z krwią, która krąży w jej organizmie, a nie z tym, co przechodzi przez jej przewód pokarmowy.
W związku z powyższym nie ma żadnych powodów, aby cokolwiek zmieniać w diecie matki, kiedy zaczyna karmić piersią (oczywiście nie wolno pić alko itd)
Dlatego od początku jem dokładnie WSZYSTKO (w tym czekoladę, smażone, kapustę, kalafiora i co tam jeszcze) i moje dziecko nie ma żadnych dolegliwości "brzusznych"... Całe szczęście!
Ale przeczytałam też, że kolki u dzieci są bardziej związane ze stadium rozwojowym, a nie z tym, co zjadła mama...
Myślę więc, że mam szczęście, że mały nie ma kolek, i jest to absolutny przypadek, że akurat on nie ma takich problemów.
Rozumiem oczywiście wszystkie mamy, które przechodzą na dietę, kiedy problemy się zaczynają... Też szukałabym wszelkich możliwych sposobów na to, aby poprawić dziecku samopoczucie. Jednak wydaje mi się, że przechodzenie na dietę zanim stwierdzimy, czy dziecko jest kolkowe, czy nie, to już gruba przesada. Możemy przy tym przesadzić, i nie dostarczyć własnemu organizmowi wszystkich potrzebnych mikroelementów, czego efektem będzie wypadanie włosów, zepsute zęby itd. czyli to, na co narzeka wiele młodych mam. Przypadek?