No dobrze, to ja się podłączę - pozwolisz Kaelso? Temat pokrewny, choć problem odwrotny...
Nadia miała umiarkowaną żółtaczkę, ale po doświadczeniach z Sonią (tak, tak, słynne zalecenia z przepajaniem i pasteryzacją pokarmu
które rzuciłam w cholerę bo po prostu nie wytrzymałam) i zmianie pediatry, który bez mierzenia poziomu bilirubiny na oko ocenił, że to jest dopuszczalny poziom, nic szczególnego nie robiłam. Pokarm miałam od razu, w trzeciej dobie nawet nawał (przy poprzednim karmieniu doszłam do tego stanu chyba w 6 tygodniu...), Nadia ładnie jadła, zażółcenie na moje oko już prawie ustapiło i generalnie byłam wyluzowana. Do dziś.
Dotarła paczką z wagą (bo nie uśmiecha mi się latanie do przychodni na ważenie), zważyłam Małą, właściwie pro forma - byłam pewna, że waży koło 4 kilo, a tu zdziwko.
Nadia waży 3770, po 13 dniach nawet nie dobiła do wagi urodzeniowej (miała 3800), w niedzielę miną dwa tygodnie od wyjścia ze szpitala i przybrała zaledwie 150g, czyli co najmniej o połowę za mało. No i co teraz? Skoro dziecko ładnie ssie, ja mam pokarm (często ewidentnie nie opróżnia piersi do końca), przerwy robi sobie około 3 godzinne (czasem zdarzają się dłuższe), ale potrafi zjeść i co godzinę, a ja przystawiam ją na żądanie to co teraz? Może jednak zbagatelizowałam tę żółtaczkę i powinnam coś z tym zrobić? Faktem jest, że Nadia sporo śpi, ale nie ma opcji, żeby się nie obudziła na jedzenie...
75g. na tydzień to cholernie mało w pierwszych dwóch tygodniach.
Macie pomysł, co robić?
Pomyslałam, że spróbuję karmić ją co maks 2,5 godziny i poczekać do niedzieli, do pełnych dwóch tygodni, a potem zważyc raz jeszcze. Ale może nie powinnam czekać i jutro ją komuś pokazać?