Oj, ja nie potrafię patrzeć jak zwierzęta cierpią. Nasz Dasti miał 16 lat. Nie dosyć, że starość go okrutna dopadła to jeszcze pod ogonem miał wielką bulwę, która prawdopodobnie tez była raczydłem. Moja mam już nie dawała sobie z nim rady po śmierci naszego taty bo Dasti też i z tęsknoty za panem zaczął więcej chorować. Dlatego moja mam postanowiła go uśpić choć było nam wszystkim niesamowicie przykro. Tęsknie za nim bardzooo. Był takim kochanym psem. Często wspominam jak razem się bawiliśmy, kiedy budził mnie jak chodziłam jeszcze do szkoły, kiedy otwierał drzwi do domu słysząc mnie na klatce. To był wyjątkowy zwierzak, nigdy wcześniej nie spotkałam tak mądrego psiaka. Jest mi tym bardziej smutno, ze mój mąż ma swojego pupilka Mambo (długowłosy owczarek niemiecki), a ja niestety nie mam. Co prawda opiekuję sie moimi kotami, teraz mamy 3: jeden duży i dwa małe. Niezmiernie pocieszne są kiedy sie na nie patrzy. Z Mambo nie miałam na początku dobrego kontaktu. Dostaliśmy go od szwagra kiedy miał już rok, więc musiał się do nas przyzwyczaić. Mój D. stał sie jego panem, a mnie tyle o ile tolerował. Długi czas sie go bałam i jakoś specjalnie obydwoje nie pałaliśmy do siebie ogromną sympatią mimo, ze ja zwierzęta uwielbiam. Teraz nasze stosunki bardzo się poprawiły i jesteśmy juz niemal przyjaciółmi
Cieszę się, ze zaakceptowaliśmy siebie w pełni, ale mimo wszystko chciałabym mieć swojego szczeniaczka, który od małego będzie rósł pod moją opiekę. Suczka wilczurka mi sie marzy by mogła rodzić młode. Mąż niestety nie jest za suką, woli psa. Sytuacja jeszcze nie rozwiązana, ale skoro to ma być mój pies to chyba mam prawo wyboru. Bynajmniej zwierzęta kocham i mamy ich tak naprawdę mnóstwo, niestety do świnki nie bardzo się przytulić. Za to małe są słodkie a cielaczki boskie kiedy ciągną paluch jak smoczek i bawią się ze mną w patyku
Mogłabym o tym pisać i pisać. Jednak staram sie nie przywiązywać tak bardzo do zwierząt, które hodujemy na ubój bo potem strasznie boli kiedy je sprzedajemy. Raz przywiązałam sie do jednego cielaka......był moim pupilkiem. Nosiłam mu jabłka kiedy spadały z drzew, głaskałam za uchem, całowałam po pysku a on ten swój wielki łeb (kiedy już podrósł) wystawiał by sie przytulić. Nie zapomnę gdy przyszedł dzień sprzedaży. To było straszne!Siedziałam w domu i patrzyłam przez okno jak mąż wprowadza go na wózek....nie wytrzymałam i pobiegłam. I możecie mi nie wierzyć gdyż mnie samej trudno było w to uwierzyć, ale temu mojemu byczkowi łzy z oczu ciekły. Stałam koło niego i płakałam...a on ze mną i tak smutno ryczał wystawiając łeb i przytulając sie. D. był w szoku bo jeszcze czegoś takiego nie widział. Nie zapomnę tej chwili do końca życia, czułam się wówczas podle, jakbym zdradziła swojego największego przyjaciela. Dziwne, ze człowiek może się tak bardzo przywiązać przez 2 lata do ponad pół tonowego zwierzaka i na odwrót. Po tej sytuacji obiecałam juz sobie, że nigdy więcej nie ulokuje tak głęboko uczuć w zwierzaki, które hodujemy na sprzedaż, zbyt trudno później jest i mnie i zwierzęciu
Trochę się rozpisałam, ale o zwierzakach mogłabym godzinami...nie wyobrażam sobie bez nich życia....