Rok 2002, Specjalistyczny Szpital Dziecięcy chorób płuc i alergii- Instytut Opieki nad Matką i Dzieckiem, Gdańsk, ul. Polanki. Kuba trafia z obturacyjnym zapaleniem płuc i oskrzeli. Opieka fantastyczna. Informacje otrzymywałam zarówno od lekarzy jak i pielęgniarek-jaki lek ma właśnie podawany, na co i dlaczego, w jakiej dawce, ew skutki uboczne. Lekarz prowadzący dzwonił nawet w środku nocy do pielęgniarek, żeby dowiedzieć się o stan Kuby. Ordynator- wspaniała kobieta, która zmieniła w ciągu kilku dni o 180 stopni moją opinię o lekarzach. Zaraz po założeniu wenflonu oprowadzono mnie po oddziale- pokazano wszystko, zabiegowy, pomieszczenie gdzie inhalowano dzieci i robiono drenaże, toaleta dla dzieci (Kuba miał 6 miesięcy
) i dla rodziców (z prysznicem), świetlica, pokój socjalny dla rodziców (lodówka, czajnik bezprzewodowy, stół i krzesła, szaka na pieczywo, płyn do mycia naczyć, sztućce, kubki). Do dyspozycji rodziców kuchenka mikrofalowa w kuchni oddziałowej.
Salowe fantastyczne, pomagały jak tylko mogły. Bez problemu można było zanieść dziecko do dyżurki jeśli nie spało a rodzic chciał wziąć prysznic. Matki karmiące pobyt bezpłatny, dzieci pozostałych 7 zł/dobę. Dostałam łóżko polowe i pościel. W każdej sali max 3 dzieci, w każdej na parapecie zabawki. Mozna było przynieść też swoje z domu.
Kuba był tam w sumie 6 razy na przełomie 2002-2003.Zawsze na tym samym- VII oddziale. Zawsze prowadziła go ta sama lekarka. Ordynator po przyjściu do pracy robiła indywidualny "obchód". Badając starsze dzieci, tzn mówiące NIGDY nie zadawała pytań na temat ich samopoczucia rodzicom lecz bezpośrednio maluchom. Rodziców w razie potrzeby wołała do siebie i tam rozmawiali. Nie robiła problemów, jeśli rodzic chciał zabrać ze sobą dziecko. Lekarz przypisany do pacjenta-zmiana sali nie ciągnęła za sobą zmiany lekarza prowadzącego. Do dziś jest rozpoznawany przez personel oddziału-podobnie jak ja. Pamiętano nas, gdy po ponad rocznej nieobecności na oddziale byłam tam odwiedzić pacjenta- od drzwi powitano mnie sympatycznie, zwracając się po nazwisku i z obawą w głosie pytając gdzie Kuba...
2002. Szpital Morski im. PCK w Gdyni Redłowie, oddzial pediatryczny. Lekarz prowadzący przypisany do sali, a nie do pacjenta. Po 2 dniach Kubę przeniesiono na inną salę, więc automatycznie zmienił się lekarz.
Pielęgniarki niechętnie udzielały odpowiedzi na nasze pytania, z lekarzy odpowiedzi wyciągaliśmy niemal na siłę. Mimo, iż Kuba karmiony był tylko piersią nie mogłam zostać na noc, mogłam ściągnąć pokarm, podpisać butelkę i zostawić w lodówce. Oddział musiałam opuścić przed 23, a ponieważ do domu jeździłam kolejką i autobusem wychodziłam jednak wcześniej. Dziecka nie karmiono moim pokarmem. Na noc dostał mleko zagęszczone zupką jarzynową.
2003. Akademia Medyczna w Gdańsku, oddział obserwacyjno-zakaźny. Silna duszność, szmery w płucach i oskrzelach. Niedobór przeciwciał, miał mieć je podawane. Przyjęto nas po ponad dwugodzinnym oczekiwaniu na izbie przyjęć oddziału. Podczas mojej 4-rogodzinnej nieobecności (mały na oddział trafił prosto z poradni immunologii dziecięcej, nie mieliśmy przy sobie kompletnie nic. więc musiałam pojechać do domu) podano Kubie 2 dawki antybiotyku, na który jest uczulony. Lekarz dyżurny nie chciał odpowiedzieć na żadne z moich pytań, dopiero po ostrym nacisku dowiedzieliśmy się o tym czym leczą nasze dziecko.
Inhalację, którą miał mieć zrobioną o konkretnej porze zrobiono mu ponad godzinę wcześniej nie widząc w tym nic złego. Mogłam nocować, opłata 25 zł/dobę z posiłkiem. Nocleg w innym budynku, "a jak dziecko będzie mocno płakać to po panią zadzwonimy". Przeciwciał nie podano. Na drugi dzień rano Kuba leżał w łóżeczku z przywiązaną rączką, w której miał wenflon do szczebelek. Miał odparzoną pupę (kupa, przesikany totalnie pampers). Bez mojej wiedzy podano mu zupełnie inne mleko niż to, które wtedy mu podawałam- również zagęszczone zupką. Nie chciał jeść więc butelkę z tą papką postawiono na stoliku przy łóżeczku. Pielęgniarka oznajmiła mi, że on poprostu nie chciał jeść, więc mu zostawiły, żeby sobie wziął jak zgłodnieje. Miał wtedy niecałe 10 miesięcy... Zabrałam go na własne żądanie. Oczywiście wysłuchałam wywodu pana ordynatora, jaka ze mnie nieodpowiedzialna matka, że wypisuję dziecko z silną dusznością. Ale ja już wiedziałam (rozmowa tel w środku nocy z personelem szpitala specjalistycznego), że cekają już na nas na Polankach.
Aha, najlepszy był tekst pana ordynatora: Pani nie podała, że on jest na dalacin uczulony, więc o co ma pani pretensje? Może je mieć pani tylko do siebie.
Kazałam mu sprawdzić dokładnie kartę. Było obok tabelki, w tabelce miejsca zabrakło... A on na to: Lekarz i pielęgniarki nie mają obowiązku czytania tego, co jest gdzieś maczkiem na marginesie napisane!