Bartek w nocy bardzo marudził, miał katar i ciężko oddychał. Dziś z ogromna histerią został przez ojca zaiweziony do przedszkola. Ja nie byłam w stanie. Błagał mnie żeby nie musiał tak iść...
Jak go odbierałam to nie płakał - za to jadł obiad najdłużej ze wszystkich dzieci. Chciał mi pokazac kuchnię i był w sumie zadowolony (chociaż oczy podpuchnięte).
Pytałam opiekunki jak było - płakał umiarkowanie, albo jak sobie przypomniał, albo jak inne dzieci płakały.
Poza tym wymyślił sobie dziś, że chce ciągle siusiu i kupę no i przesiedział prawie cały dzień w łazience.
A tak wogóle, to ma katar, pokasłuje i ma chrypę. Dziś byłam z nim u lekarza, bo potrzebowałam recepty na leki, które bierze stale no i lekarz nie jest pewnien, czy to infekcja, czy efekt półdniowego płaczu. Raczej to pierwsze. Jutro rano zobaczymy, czy pójdzie do przedszkola, czy przyjdzie opiekunka.
Z dobrych wieści to bawił się z jednym chłopcem. Pokazywał mu cyferki. Tyle wiem od niego.
Ja dziś w pracy siedziałam jak na szpilkach. Strasznie mnie stresuje ta sytuacja. Wolałabym zeby szedł do tego przedszkola jak juz się wszystko ustabilizuje - dzieci które się nie nadają, przestały chodzić, a te płaczące - przestały płakać. Ale głupia że wcześniej tego nie wiedziałam. Łatwiej by mu było się zaaklimatyzować.
Joanna - fajna nazwa wątku