Droga
tyczko i
monilko. Rozumiem Wasze wątpliwości, jednak wydaje mi się, że wynikaja one z tego, że znacie tylko przytoczony przeze mnie fragment, a nie całą książkę. Wielokrotnie zaznaczałam już, że autor nie propaguje surowego wychowywania dzieci bez wzglądu na ich potrzeby. Tak naprawdę pokazuje jak rozsądnie i skutecznie radzić sobie z problemamy wychowawczymi w wielu różnych przypadkach. Proszę nie oceniać autora i ponad 200 stronicowej książki po kilkunastozdaniowym wstępie.
Rozumiem, że możecie się nie zgadzać z autorem, ale żeby taki stwierdzić, trzeba książkę przeczytać.
tyczko jeśli temat jest dla Ciebie bez sensu, to po co bierzesz udział w dyskusji? Przecież ja nikogo do tego nie zmuszam.
A uogólnianie na przykładzie jednej osoby (Twojej mamy) jest chyba dość niedorzeczne.
Ogólnie w temacie chodziło mi o to, co Wy sądzicie na temat wychowywania dzieci w poczuciu, że rodzice są ich kolegami, że z wielu spraw się je wyręcza, itp. Dla wyjaśnienia o co mi chodzi posłużyłam się cyctatem, który miał być tylko pomocny do zrozumienia mojego pytania.
Artola Twój tekst:
"Dziecko, to ktoś, kto tak naprawdę tak intensywnie spędzi z nami kilka lat! A mąż ma być osobą na całe życie! Przykład z mojej rodziny: po naszym (moim i brata) usamodzielnieniu się, moi rodzice nie umieli razem, sami spędzić wakacji Przykład inny, u znajomych kiedy urodziło się dziecko, mąż został wydelegowany do innego pokoju, a żona stworzyła idealną symbiozę z córeczką, nikt inny do szczęścia nie był im potrzebny. Chore wg mnie." jest jakby dokładnie tym samym, o czym pisze autor, podaje nawet całkiem podobne przykłady - a więc jednak coś w tym musi byćprawdy.
"Kiedyś nauczyciel, rodzic to był ktoś. Teraz często są nikim." Niestety przykra sparwa. Również znam to z życia codziennego.
Ja z kolei pamiętam taka sytuację: Parę lat temu pytam moją stojącą na balkonie osiemnastoletnią koleżankę-sąsiadkę: "Ty już po obiedzie?" A ona do mnoe oburzona: "A nie wiesz, kto by mi go ugotował? Przecież mama jest w pracy!".
Przytoczę inny przykład. Okres matur. Dzowni do mnie mama kolegi ze szkoły: "Kasiu, powiedz że mi, z czego ja mam temu mojemu Tomkowi ściągi na polski napisać?" Dodam tylko, że Tomek do matury nie podszedł, mama załatwiła mu zaświadczenie, że jest nerwowy i nie może przeżywać takiego stresu.
Przykład z innej beczki. Rynek w mojej miejscowości, bar, stoliczki rozstawione na polu. Przy nich siedzi matka z 4 dzieci (najstarsze 17 lat, najmłodsze kilka miesięcy). Nadmienię, że każde dziecko ma innego ojca. Na stoliku same kufle z piwem. Jest godzina 14.00. I ta matka popijając piwo i jednocześnie karmiąc piersią to najmłodsze dzieko, wyciąga z kieszeni jakieś pieniądze i podaje je najstarszej córce. A ona jak automat bez słowa idzie do baru i przynosi matce kolejny kufel piwa.
Ja się pytam, jak to kurde jest na tym świecie?
Żałuję, że do niej nie podeszłam i nie wylałam jej tego piwa na głowę.
Inny przykład: matka prosi 3letnie dziecko, by wreszcie spokojnie usiadło i zjadło ten obiad. Po kilku takich prośbach dziecko uderza matkę w twarz. A matka nie reaguje w żaden sposó. Pewnie nie jeden zwolennik nowoczesnych metod wychowania powie, że dobrze zrobiła, że to małe dziecko, że przecież nie rozumie, co zrobiło, że nie można go stresować. Dla mnie totalna bzdura. Trzyletnie dziecko jest mądrzejsze i sprytniejsze niż się wydaje. Mi taka sytuacja pachnie wychowawcza tragedią.
Powiem Wam szczerze, że złapałam się na tym, że już teraz uczę moją 8 miesieczną córkę, że po pierwsze mama to nie służąca, a po drugie, że istnieje jeszcze inny świat poza mamą i tatą. ")