Ja też bym się sklonowała, ale od razu przydałyby się ze 3 kopie, wtedy miałabym:
jedną siebie do bycia Mamą i gospodynią domową bez wyrzutów sumienia, że dzieci matki nie widzą pół tygodnia, stos rzeczy do prania i prasowania zalega, "chabuzie" podsychają z braku podlewania, a mąż przymawia się o ciasto...
drugÄ… siebie do pracy w Lublinie
trzecią siebie do wyjazdów w delegacje, żeby w tym czasie nie zostawiać dzieci i nie zawalać pracy na miejscu
czwartą siebie do przyjemności - do kontaktów towarzyskich, wyskoczenia do kina bez poczucia winy, że coś zawalam, do walnięcia się jak chłop przed telewizorem, pobuszowania w internecie itp itd...
a może piątą - żeby mi jeszcze jedno dziecko urodziła
Na razie mam dość wszystkiego, bo:
W poniedziałek Lu trzeba było wyrwać ząb, bo nie wypadł, a stały z tyłu wyrósł. Nie obyło się bez histerii grubszego kalibru.
We wtorek rano mojego ojca pokąsały osy po szyi, więc pojechałam do niego jak na sygnale i siedziałam z nim, dopóki nie upewniłam się, że wszystko ok.
We wtorek pół godziny po wyjściu od ojca zadzwoniła przedszkolanka, że Tynkę bardzo boli brzuch. Tak bardzo bolał, że otarłyśmy się o Izbę Przyjęć DSK z podejrzeniem niedrożności jelit...
Wczoraj zmógł mnie rotawirus, który najprawdopodobniej był u Tynki przyczyną gigantycznego wzdęcia i bólu brzucha, natomiast mnie wykosił tak, że do wieczora ręką nogą nie mogłam ruszyć. To znaczy mogłabym nie móc ruszać, gdyby nie to, że postanowiłam przetrzymać Tynkę w domu (był to błąd!, rozpierała ją energia!) i musiałam się dzieckiem zajmować do czasu powrotu tatusia z pracy...
A dziś już jestem w Koninie... i idę paść na pysk...